Dziś góry pokazały Nam swój pazur i rzuciły na kolana ucząc pokory w odniesieniu do ich majestatu ………..
Był bardzo wczesny ranek w dniu 08 kwietnia 2018r. Ludzie pełni pasji, pokory i szacunku do potęgi tatrzańskiego piękna, czyli turyści z MOK Jordanów, zamierzali dziś przejść Czerwone Wierchy w warunkach jeszcze zimowych. To już był wyznaczony trzeci termin wyprawy, przesuwany z uwagi zagrożenie lawinowe i złe warunki w Tatrach. Zapowiadał się piękny słoneczny dzień, co już dostrzegliśmy w drodze do Zakopanego. Dojechaliśmy na Gronik /940mnpm/ ,by rozpocząć marsz od wlotu Doliny Małej Łąki i podążać za żółtymi znakami. Przez pewien czas były też znaki niebieskie na Przysłop Miętusi. Najpierw lasem, wygodną ścieżką, troszkę miejscami pokrytą lodem, wzdłuż Małołąckiego Potoku delikatnie wznosiliśmy się w górę, ale bez odczuwalnego zmęczenia. Doszliśmy do Wielkiej Polany Małołąckiej /1170mnpm/, rozświetlonej słońcem i przecięliśmy ścieżkę nad reglami z czarnymi znakami. Wokoło wytopiony śnieg i już widać było pojedyncze krokusy. Piękna dolina, a na wprost urwiste ściany Wielkiej Turni w masywie Małołączniaka. Zaczął wiać lekki zefirek, a nad szczytami przesuwały się szybko chmury co mogło oznaczać, że tam bardzo wieje. Bardziej na lewo prezentował się Giewont. Ponieważ przed nami nie lada wyzwanie, więc usiedliśmy do śniadania. Dalej przemierzaliśmy dno doliny, by odbić w lewo i znowu wspinać się najpierw przez las a wyżej Głazistym Żlebem. Podziwialiśmy Mnicha Małołąckiego w masywie Kopy Kondrackiej czyli Dziadka i Babkę. Było bardzo stromo, więc w odpowiednich odstępach ostrożnie i powoli robiliśmy wysokość po wydeptanych stopniach. Na razie raki były zbędne. Pięknie paradował krzyż na Giewoncie na niebieskim tle. Z tyłu prezentowała się Osobita w całej okazałości. I tak osiągnęliśmy Wyżnią Przełęcz Kondracką -/1765mnpm/. No cóż, Giewont na wyciągniecie dłoni , ale widząc co się dzieje nad szczytami odpuściliśmy dziś tę górę.Za żółtymi znakami zeszliśmy na Niżną Przełęcz Kondracką. Tu przystanęliśmy trochę, żeby uzupełnić ubranie, bo wiało już niemiłosiernie.
Powoli, szarpani wiatrem, z wielkim trudem podążaliśmy na Kopę Kondracką. Słońce przygrzewało, oślepiając promieniami odbijającymi się od śniegu. Ale za to szalał huragan rzucając nami jak snopkami. I tak krok do przodu i dwa do tyłu, z wielkim trudem weszliśmy na Kopę Kondracką 2005mnpm.Co rusz komuś zerwało czapkę z głowy, pofrunęła nawet kamizelka wyszarpana przez wiatr z uchylonego plecaka. Widoki były wyśmienite ale żeby je podziwiać trzeba było ustać na nogach. Jak na dłoni mamy Kopy Liptowskie, Kasprowy, Beskid, Skrajna i Pośrednia Turnia, Świnica, w lewo bliżej Kościelce, z tyłu Granaty, Koszysta a w oddali Lodowy, Mięguszowieckie z Rysami, na prawo od Świnicy za Kopami Krywań, przed nim Mur Hrubego, Koprowy, w prawo Niżne Tatry z Kralovą Holą, a blisko Małołączniak. Nad Krzesanicą ciemna chmura. Jeszcze Tatry Zachodnie od Brestovej po Banikovski, Tomanowa, Smreczyński, dalej Kamienista, Bystra z Błyszczem, za nimi w prawo Starorobociański, Rohacze, Wołowiec, bliżej Jarząbczy, Ornaki, Trzydniowiański z boku Rakoń i Grześ, Kominiarski, Osobita. Widać pasmo Pilska, Babiej Góry i w dole Zakopane z Gubałówką. Jeszcze pozostał Giewont i Tatry Bielskie. Szybka fotka i parę ryczących filmików, bo trudno utrzymać aparaty i telefony. Zapadła konsternacja co robić dalej….. Część grupy będzie próbowała iść dalej w kierunku Małołączniaka za czerwonymi znakami, na tyle ile się da. Niestety zabrakło jakieś 100 metrów do szczytu i musieliśmy odpuścić. Huragan rzucił Nas na kolana i nie było możliwości bezpiecznie iść dalej. Więc odwrót przez Kopę i do Przełęczy Kondratowej. Po drodze padło naturalnie kilka kijków przy zapadaniu się po tyłek w śniegu i walce z wiatrem.Za zielonymi znakami zeszliśmy zachowując wszelkie środki ostrożności do Hali Kondratowej. Tu dopiero odpoczęliśmy od ryku wiatru i mogliśmy delektować się otoczeniem doliny wraz z lazurem nieba. Ze żlebów Giewontu zeszło kilka szerokich lawin, bo widzieliśmy potężne lawiniska. W klimatycznej atmosferze w schronisku im Władysława Korygowskiego dzieliliśmy się wrażeniami, a było o czym opowiadać.
Oczywiście już na Kalatówkach była „krokusomania” i prawie lato.. A tej pięknej niedzieli przeszliśmy 15 km przy deniwelacji 1300m. Zatem gratuluję wszystkim i samej sobie hartu ducha, samozaparcia i wzajemnej pomocy. Właśnie w takich ekstremalnych warunkach poznaje się ludzi, którzy w trudnych momentach stanowią jedno i służą pomocą. Warunki były trudne, straty w ubiorze i w wyposażeniu, ale za to widoki nieziemskie. Więc jak tu nie kochać Tatr, mimo wszystko???
Zapraszam do galerii zdjęć www.mokj.pl
Jasia Filipek